poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Namolny kogut

    Mam wielką ochotę podzielić się dziś z Wami moją nową książką, z konieczności jedynie fragmentem, ale co tam. Lubię ją najbardziej ze wszystkiego, co do tej pory napisałam. Lubię, ponieważ jest taka niepoważnie poważna. Ponieważ stara się oswoić, to, co do oswojenia jest najtrudniejsze na świecie...
    Zaczęłam ją pisać, bo zmęczyły mnie tematy trudne, ciężkie i smutne. Podczas pracy nad kolejną powieścią zobaczyłam nagle za plecami bohaterów różowego koguta bez głowy, wyrwanego z kontekstu, bez ładu i składu i oczywiście zupełnie niepasującego do rozmowy, którą prowadzili, ani w ogóle do niczego innego. Po chwili akcja przeniosła się do małej, górzystej miejscowości na południu Krety, a kogut przeniósł się razem z nią. Bez pytania, bezczelnie, rozpanoszył się w opowieści, z którą nie miał nic wspólnego. Wyglądał spod stołu, przysiadał bohaterce na ramieniu i sprawiał, że nie mogłam się na niczym skupić. W końcu dałam za wygraną. Porzuciłam skalistą Kretę i przeniosłam się na mały cmentarz w prowincjonalnym miasteczku, gdzie toczy się akcja książki zainspirowanej przez namolnego koguta, który w wyniku swoich poczynań zyskał głowę i stracił kolor różowy.
   Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, kogut pojawił się naprawdę i dzięki niemu powstała historia o mieszkańcach pewnego cmentarza, którzy za wielki nietakt poczytują określanie ich mianem zmarłych. Wolą: "odmienna forma istnienia". Wiodą sobie beztroską egzystencję, pozbawioną ziemskich trosk, zawierają przyjaźnie, kłócą się; czasem ukradną Żywym jakiś drobiazg, ale ogólnie są dobrze wychowani, sympatyczni i przyjaźnie nastawieni do wszystkiego. Niektórzy z nich uważają nawet, że życie po życiu jest o wiele bardziej przyjemne i ekscytujące. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ów kogut, który z pobliskiego kurnika swoim przeraźliwym pieniem zakłóca ich wiekuisty odpoczynek i sprawia, że ciagle chodzą niewyspani. W akcie rozpaczliwej desperacji postanawiają go ukraść...


To nie wieczór, choć oczy zawczasu się żalą,
Że – co było pobliżem – wnet będzie oddalą.
I nie szepty, lecz cisze mijają się wzajem –
W ich mijanki cień patrzy z parowu za gajem.[1]




      - To nie krzywa deska, ta syrena strażacka tak mnie dręczy – poskarżyła się niewyspana Artystka. Siedziała z kilkoma niewiastami w załomie najbardziej ulubionego grobowca, przedstawiającego dwa anioły, płci męskiej, co na tym akurat cmentarzu stanowiło miłą odmianę, trzymające miecze w naprężonych mięśniach rąk. Szczególnie żeńska część mieszkańców cmentarza lubiła się tu spotykać. – Dzisiaj niedziela, ruch większy i miałam nadzieję, że puder jakiś sensowny uda się zdobyć, bo na te ohydne pomarańcze patrzeć już nie mogę. Pasują do mnie jak…jak… - chciała błysnąć intelektem, ale nie wymyśliła żadnego porównania. - I nici z tego! – tupnęła nogą ze złością. – Najpierw zasnąć nie mogłam, a jak się obudziłam to, o! Ciemno i brama zamknięta – powiedziała z pretensją oglądając z uwagą w zdobycznym lusterku swoją twarz. – A cera mi się jakaś niezdrowa zrobiła… Jakby bardziej ziemista… To pewnie od tego drewna zmurszałego. Boże, boże, a pojutrze nowy pogrzeb! Ja muszę mieć puder!
    - Dziura się pani zrobiła – poinformowała z uprzejmą satysfakcją Starsza, od dłuższego czasu przyglądając się Artystce z niechęcią. W porównaniu z tamtą, ona sama prawie nie miała już cery, bo czyż można nazwać tak ów żółty, pomarszczony pergamin, któremu nie może zaszkodzić nawet sama śmierć?
    - Gdzie?! – przestraszyła się Artystka, obmacując twarz i na powrót zaglądając w lusterko.
    - W spódnicy! – Starsza Bliźniaczka zarechotała jak ropucha.
    - No wie pani! – Oburzona Artystka spojrzała na jeden ze swoich licznych, tiulowych szali, w którym w istocie widniał mały ubytek.
     - Idź, kochana, na piątą aleję – poradziła Gruba Dama, gromiąc spojrzeniem Starszą. – Tam przyjmuje jedna Krawcowa. Mówię pani jakie cuda potrafi wyczarować, chociaż ciągle cierpi na brak narzędzi. – Gruba Dama ściszyła głos. -  Ostatnio zwierzyła mi się w tajemnicy, że przespałaby się nawet z Trędowaty Romkiem, byleby choć jedną igłę zdobyć – zachichotała. – A swoją drogą, ja też przez tego koguta oka nie mogę zmrużyć – dodała. – Nie wiem, jak mamy tu coś sensownego wymyśleć, jak nawet wyspać się porządnie nie można – prychnęła z pretensją.
     - Uważam, że nasi panowie powinni coś przedsięwziąć – oświadczyła Artystka pudrując sobie nos. –  Ta cera, to z pewnością efekt braku snu…
       - Raczej efekt śmierci – znowu zarechotała Starsza.
     Artystka obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem postanawiając nie dać się więcej sprowokować. To wszystko zazdrość. Wszak była tu najpiękniejsza, a na pewno najbardziej interesująca. Nawet Górnik nie umiał przejść obojętnie obok jej urody, choć musiała przyznać, że względy okazywał jej w dość specyficzny sposób. Powinna dać mu jakoś do zrozumienia, że nie musi się jej bać… Nie podobał jej się wcale, ba, wręcz go nie znosiła, ale przecież każda kobieta wie, że im więcej adoratorów, tym lepiej i śmierć niczego tu nie zmienia.
     Już zaczynała rozważać sposoby ośmielenia Górnika, kiedy zza umięśnionego anioła wyłoniła się rachityczna sylwetka Poety.
       - Szukam was wszędzie, idziemy na zebranie. Wszyscy już są.
       - Znowu? - kobiety podniosły się z ociąganiem, ale posłusznie podążyły za Poetą.
      Na miejscu okazało się, że określenie „wszyscy” stanowi zbyt duże nadużycie. Dzisiejszej nocy na zrujnowanym dziedzińcu siedziało zaledwie kilkanaście osób, co w porównaniu z wczorajszym spotkaniem stanowiło niemiłą odmianę. Właśnie rozważano sprawę frekwencji.
      - Co się dziwić, panie dziejku, ludzie za życie nie lubią zebrań, to dlaczego miałoby się to po śmierci zmienić. Pamiętam jak w czterdziestym czwartym każdy się za broń łapał, od razu chciał na ulice lecieć, ale jak nam dowódca kazał zbiórkę zrobić, żeby sytuację, panie dziejku naświetlić, to trzech zostało - wzruszył ramionami bezzębny były powstaniec.
      - Panie kochany, osiemdziesiątki żeś pan dożył, a naiwnyś jak dziecko – pokiwał głową Maryś. – Co pan myślisz, że oni nie przyszli, bo wolą działanie od gadania?
    Niestety, Maryś miał rację. Tak jak to i w życiu bywa, większość doszła do wniosku, że zawsze znajdą się tacy wyrywni, którzy poczują się odpowiedzialni za losy świata, wobec czego nie trzeba się za bardzo angażować, a śmietankę i tak się spije w odpowiednim momencie.
    - Zaraz listę obecności się sporządzi, konsekwencje muszą być! – oburzył się Ojciec Rodzina, smutny mężczyzna w aksamitnej marynarce, który w aktualnej sytuacji znajdował się dopiero od kilku miesięcy i w związku z tym nie zdążył się jeszcze całkiem przestawić. – Spisze się obecnych, a wobec reszty zostaną wyciągnięte sankcje…
    Trendy Romek machnął ręką.
    - Daj pan spokój, co im zrobisz? Polecisz po premii? Lepiej się zastanówmy jak nie dopuścić, żeby nam nagrobki zabrali, bo tu już zdaje się, nie chodzi o przeniesienie.
    Artystka chciała coś powiedzieć i nawet już zaczęła, ale Ojciec Rodzina gwałtownie jej przerwał, machając rękami.
     - Nie tak! Proszę się zgłaszać! – zaprotestował stanowczo.
     - Do czego? – zdziwiła się Artystka. – Ja chciałam tylko…
     - Jak wszyscy będą mówić na raz, to się bałagan zrobi.
     - Jakoś nie widzę tych zabijających się o głos – mruknęła pod nosem Gruba Dama.
    W rzeczy samej, towarzystwo dziś było raczej leniwe i nieco niemrawe. Maryś jak zwykle wyciągnął się na trawce i bez przekonania usiłował zbudować z patyków przeszkodę dla jakiegoś nocnego żuczka, który wyszedł na rekonesans. Bliźniaczki zajęte były docinaniem sobie nawzajem, choć i im wychodziło to dzisiaj dość opornie. Trzej motocykliści siedzieli pod murem i drapali się po dwóch głowach. Reszta towarzystwa ulokowała się w co wygodniejszych miejscach, a niektórzy nawet bezczelnie drzemali, czego Ojciec Rodzina nie omieszkał głośno wypomnieć.
    - Z tego też się wyciągnie konsekwencje – oświadczył groźnym tonem.
     - Tatuś, nie nudź, bo ci nazwisko z nagrobka zeskrobiemy – postraszył go Górnik.
    Maryś łypnął w jego stronę z błyskiem uznania w oku.
      - Tylko spróbuj, tylko spróbuj! – zaperzył się Ojciec Rodzina, który takiej sytuacji bał się najbardziej i wszyscy doskonale o tym wiedzieli.
     Miał pecha, bo pochowano go pod samym murem, w niejakim oddaleniu od centrum, pomiędzy pensjonariuszami miejscowego domu opieki społecznej, którzy posiadali jednakowe nagrobki. Zrozpaczona żona nie dopilnowała sprawy i Ojcu Rodzinie wykonano taki sam. Z daleka wyglądało to nawet ładnie: mogiłki stojące w długim szeregu, równiutko od linijki,  jak żołnierze na warcie. Niestety, jakiś wandal pozbawiony wyobraźni, za to ze specyficznym poczuciem humoru, co jakiś czas zamazywał sprayem nazwiska pochowanych. Nikogo z żywych to specjalnie nie obchodziło, pensjonariuszami po śmierci nikt się nie interesował, a już najmniej ich macierzysty dom opieki, wobec tego z biegiem czasu coraz więcej nagrobków stawało się bezimiennymi i zdarzało się, że rodzina Ojca Rodziny w roztargnieniu zapalała świeczkę nie tam, gdzie trzeba.
     - Nie mogę dzisiaj logicznie myśleć… – Artystka nie zamierzała stosować się do regulaminu samozwańczego sekretarza. – Ten kogut mnie wykończy…
    - Jakby kiedyś mogła… - docięła jej Starsza, ale po chwili dodała: - Ja też oka nie zmrużyłam, jakby mi się w czaszkę wwiercał.
     Okazało się, że problem nadaktywnego koguta dotyczy prawie wszystkich.
     - O czwartej rano zaczyna, skubaniec i jedzie tak do południa, od mojej strony najbardziej słychać. To jakiś wariat nie kogut! Pieje, jakby go ze skóry obdzierali…
     - Ciekawe, co byś pan powiedział, jakbyś miał kwaterę przy bramie. Tam dopiero daje!
      - Za bukami też słychać, kto wie, czy nie najgłośniej – poskarżyła się Pasażerka, która po wczorajszej nocy jakoś doszła do siebie, choć nadal sprawiała wrażenie lekko oszołomionej i miała podpuchnięte powieki. – Piał i piał, już nie wiedziałam, czy jestem na wsi, z dziećmi, czy… o Boże! – rozszlochała się kolejny raz. – Nigdy się nie przyzwyczaję!
     - Do koguta? – zainteresował się Maryś.
     - Do śmierci!


[1] B. Leśmian  „Przedwieczerz”

2 komentarze: