środa, 24 lipca 2013

Wyspa w obrazkach.

    Słowo to farba, dzięki której powstają obrazy. W tym ma przewagę nad materią, że z tych samych słów każdy maluje inny obraz. Swój własny, naznaczony indywidulanym rysem.
   Kreta jest jedna, ale tyle jej, ilu patrzących. W książce usiłowałam przekazać słowami, jak ją widzę. Tutaj mogę Wam pokazać, jak naprawdę wyglądają miejsca, o których pisałam.
Oto Falasarna, nowy dom Julii. Widok spod tarasu, na którym lubiła spędzać wieczory.
.
Pewnego razu znalazła w samochodzie kartkę od Kenana: Czekam na cmentarzu. Nie mów nikomu.


 
Widok na ruiny i pozostałości dawnego portu. Na drugim planie prostokątna skała z wielką wyrwą, jakby wyszarpaną przez Gorgonę, z bezsilnego żalu, że Atena odebrała jej urodę i przemieniła w skrzydlatego potwora o wielkich zębach.
Dom Kenana w Kaliviani. Kilka metrów dalej zginał stary Pambos.
 
Mały kościółek w Chanii.
Nieczynny teren wykopalisk, gdzie Matthias Vogel prowadził swoje badania, kontynuując pracę ojca.
Droga wśród gaju oliwnego. To tu Julia pierwszy raz spotkała Giorgosa, w zakurzonej, odrapanej furgonetce. Na pace smętnie kiwały się kozy.
Chmury nad Manoulamou nie zwiastują niczego dobrego...
 
 
I wreszcie: samo Manoulamou, miejsce, które zmieniło myślenie o jednej z najstarszych cywilizacji brązu.
 
"Próbując opanować drżenie całego ciała weszła na ocienioną werandę kafenionu. Młoda, gruba dziewczyna w dżinsach tak obcisłych, jakby miały za chwilę eksplodować, wycierała akurat ceratę przykrywającą dwa stoliki, stanowiące  cały wystrój. Pod ścianą stał rząd doniczek. W kilku z nich uschnięte rośliny już dawno straciły nadzieję na odrobinę wody. Julia musiała się powstrzymać, żeby nie poprosić o konewkę."[S1]

 [S1]
Falasarna leży na końcu świata. Droga prowadzi ku ruinom dawnego portu, a potem nagle się urywa.

I jeszcze raz: Manoulamou.

wtorek, 2 lipca 2013

Wyspa z mgły i kamienia.

Przez całe lata bała się, że nie da rady wykonać zadań, które sama na siebie nałożyła. Starała się być dla swoich córek jednocześnie matką i ojcem. Każdego ranka myślała jedynie o tym, żeby nikt nie umarł na jej dyżurze. I jeszcze, żeby dziewczynki były szczęśliwe. To wypełniało po brzegi dni i noce.

Kiedy dzieci dorosły, uświadomiła sobie, że w powtarzalnej, banalnej codzienności zgubiła coś bardzo ważnego – samą siebie. Że zapomniała o marzeniach. I postanowiła o nie walczyć. Przeniosła się na cichą kreteńską wieś, aby żyć, robiąc to wszystko, na co nigdy nie miała czasu. Nie podejrzewała, że cisza może oznaczać nadejście burzy i że zaczyna się dla niej życie pełne emocji i niebezpieczeństw. Prawdziwe życie, które ani przez chwilę nie wywoła u niej lęku.



            Mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Opis z okładki sugeruje kolejną, dwieście pięćdziesiątą pierwszą co najmniej, historię o kobiecie, która postanawia zmienić swoje życie. Tyle że dla tej opowieści to jedynie tło, przyczynek do historii Krety.
     Prawdziwi bohaterowie to niemiecki archeolog, którego przeszłość w końcu wychodzi na jaw, pociągając za sobą tragiczne zdarzenia. To kreteńscy partyzanci, określani przez Niemców mianem bestii, ponieważ w czasie bitwy o Kretę w 1941 rzekomo dopuszczali się potwornych tortur na okupantach, wydłubując im oczy i pozbawiając przyrodzenia. To turecka staruszka, do której pewnego jesiennego poranka wracają widma wojny. I stuletni Pambos - przypadkowa ofiara ludzi chcących wyrównać historyczne krzywdy. 
    To grupa możnych, którzy postanawiają sprzeciwić się masowej turystyce i ochronić Falasarnę, miejsce drogie ich sercom, w sposób co najmniej kontrowersyjny. 
     I wreszcie, to sama Kreta - wyspa pełna sprzeczności, o której jeden z bohaterów tak mówi: 
"Sam nie wiedział, za co właściwie kocha tę górzystą, surową i brzydką wyspę, w sezonie pełną rozwrzeszczanych turystów. Ostatni przystanek Europy. Jego rodacy przyjeżdżali tu z przyjemnością, żeby następnie z ulgą wracać do swoich uładzonych domów, w których nawet błękitna tafla okien musiała być geometrycznie uporządkowana złotymi szprosami. Do swoich zielonych, wypieszczonych ogrodów, otoczonych starannie przystrzyżonymi żywopłotami, gdzie żadna roślina nie miała prawa rosnąć inaczej, niż zaplanowano. Wracali ,czując ulgę, że zostawiają za sobą to przyschnięte, rozbuchane piekło chaotycznych emocji. Niecierpliwe, nieobliczalne…"
    To opowieść przede wszystkim o wyspie, dlatego proszę, nie przekreślajcie jej pochopnymi osądami.
                                                
fragm.

        Robiło się coraz chłodniej. Miała dreszcze. W wilgotnej jaskini ubranie nie chciało schnąć. Bez namysłu wyciągnęła z jednej z szafek roboczy kombinezon. Był przepocony i brudny, ale co najważniejsze – suchy. Przebrała się szybko, przy okazji stwierdzając, że kostka zmieniła barwę. Opuchlizna wielkości dorodnej pomarańczy straszyła fioletowoszarym odcieniem. Teraz już w ogóle nie mogła poruszać stopą, a dodatkowo zaczęły sinieć palce. Zaczęła nabierać pewności, że uszkodzenie musi być poważniejsze, niż początkowo sądziła. Znalazła dwie deszczułki i zaciskając zęby, za pomocą bandaża unieruchomiła stopę.

     Suchego drewna było jak na lekarstwo, jednak udało jej się rozpalić niewielkie ognisko. Z wielkim wysiłkiem przytargała dwie drewniane skrzynie, uprzednio opróżniwszy je z zawartości. Tym samym kilofem, który wcześniej posłużył do rozbicia kłódek, rozłupała je na kawałki. Początkowo zamierzała rozpalić ogień na zewnątrz, licząc, że ktoś dostrzeże dym. Niestety, znowu zaczęła się ulewa. Wiatr przypuścił kolejny atak. Głuchy łoskot wzburzonych fal rozbijanych o skały docierał aż tutaj. Powoli zapadał zmierzch. Zanosiło się na to, że spędzi tu noc.

     Myśl nie była przyjemna, jednak jakoś dałaby sobie radę, gdyby nie obawa o rannego. Istniały niewielkie szanse, że przeżyje noc. Z bezsilności aż zagryzła wargi. Jak stutonowy ciężar przytłaczała ją myśl, że nie może zrobić nic więcej. Gdyby kula utkwiła płytko w ramieniu albo w nodze, jak poprzednio, mogłaby spróbować ją wydobyć. W jednej z szafek znalazła nóż, którym od biedy mogłaby się posłużyć. Jednak postrzał w brzuch był zbyt poważną sprawą. W grę wchodziły dobrze ukrwione narządy wewnętrzne. Wystarczył jeden nieumiejętny ruch i zamiast pomóc, wysłałaby go na tamten świat w tempie ekspresowym. Nie była chirurgiem i nawet w sterylnych warunkach, mając do dyspozycji sprzęt – nie odważyłaby się operować.

     Sytuacja była beznadziejna. Dopóki szalał sztorm, nie było szans, żeby jakikolwiek rybak się tu zapuścił. Zakładając oczywiście, że nieprzyjazna zatoczka najeżona skałami i częściowo zawalona głazami mogła stanowić miejsce połowów. Wytężyła pamięć, usiłując sobie przypomnieć, czy w czasie chwil spędzanych na tarasie zauważyła kiedykolwiek na morzu jakiś statek czy choćby łódź. Jeśli nawet, z pewnością nie były to żadne statki rejsowe ani łodzie spacerowe, raczej jakaś przypadkowa, zabłąkana jednostka. Większość szlaków handlowych i pasażerskich omijała ten cypel. Nawet letnie wyprawy na Balos, z którymi tak zawzięcie walczył Goran, zaczynały się w Kissamos, czyli z drugiej strony półwyspu. Zresztą nawet gdyby zabłąkał się tu jakiś statek, z pewnością nie płynąłby przy samym brzegu, a tym samym nie istniały nawet najmarniejsze szanse, że mógłby ją dostrzec. Nie miała flar ani pistoletu na race. Gdyby nawet deszcz przestał padać i udałoby się rozpalić ognisko na skale, najpewniej nikomu nie przyszłoby do głowy, że to wołanie o pomoc. Pożałowała z goryczą, że w dzieciństwie niezbyt uważnie czytała książki o Indianach i nawet znaków dymnych nie umiała puszczać. Założywszy, że ktoś umiałby je odczytać…

   Ogień trzaskał krzepiąco, dymiąc niemiłosiernie. Już po chwili ogarnęło ją przyjemne ciepło. W pewnej chwili Kenan się poruszył.  Był rozpalony i cały dygotał. Uchylił powieki.

     — Źle ze mną… — wyszeptał prawie bezgłośnie, szczękając zębami.

     — Nic nie mów, niepotrzebnie tracisz siły – zaprotestowała, szczelniej otulając go kocem. – Wszystko będzie dobrze…

    W odpowiedzi jedynie drgnęły mu usta. Skrzywił się i przymknął oczy. Delikatnie odgarnęła mu z twarzy mokry kosmyk włosów. Ponownie otworzył oczy i przytrzymał jej rękę.

    — Źle ze mną… — powtórzył cicho. – Nie doceniłem go. Musisz wiedzieć… nie chciałem oszukiwać Matthiasa… to miał być tylko jeden raz. Potrzebowałem pieniędzy, żeby spłacić długi. Matthias był moim przyjacielem… nie chciałem go oszukiwać…wierzysz mi? – wycharczał i zaniósł się kaszlem.

    — Przestań gadać, musisz oszczędzać siły.

    — Wierzysz mi?

    — Wierzę.

    Wyjęła kawałek gazy i wytarła mu usta, po czym szybkim ruchem schowała rękę do kieszeni.

     — Krew? – Mimo swojego stanu Kenan wciąż był spostrzegawczy. – Dostałem w płuca… Długo nie pociągnę.

     — Nic ci nie będzie…

   Popatrzył na nią z natężeniem.

     — Jesteś lekarzem. Już raz uratowałaś mi życie.

      Z oddali dobiegało zawodzenie wiatru.

    — Przepraszam… – wyszeptała. Miała łzy w oczach. – Nic nie mogę zrobić, nie mam sprzętu, nic nie mam. Musisz natychmiast znaleźć się w szpitalu. Jak mogę sprowadzić pomoc? On zabrał naszą łódź.

     Kenan znowu się rozkaszlał. Krwawa plwocina rozprysnęła się po brodzie. Atak tak go wyczerpał, że nie miał siły nic powiedzieć. Przecząco pokręcił głową. 

    — Nie ma innej drogi? – domyśliła się. – Może korytarzem kopalni?

    — Nie ma wyjścia z tamtej strony… – wyszeptał. – Umrę… powiedz mi… prawdę… – Otworzył oczy i zobaczyła w nich strach.

      Oddech stał się jeszcze płytszy. Pierś unosiła się i opadała prawie niezauważalnie. Mężczyźnie zaczął uciekać wzrok. Patrzył na Julię pustym, zamglonym spojrzeniem.

     Między jawą a śmiercią jest sto szczebli świadomości. Znajdował się na którymś z nich.