Przez całe lata bała się, że nie da rady wykonać zadań, które sama na siebie nałożyła. Starała się być dla swoich córek jednocześnie matką i ojcem. Każdego ranka myślała jedynie o tym, żeby nikt nie umarł na jej dyżurze. I jeszcze, żeby dziewczynki były szczęśliwe. To wypełniało po brzegi dni i noce.
Kiedy dzieci dorosły, uświadomiła sobie, że w powtarzalnej, banalnej codzienności zgubiła coś bardzo ważnego – samą siebie. Że zapomniała o marzeniach. I postanowiła o nie walczyć. Przeniosła się na cichą kreteńską wieś, aby żyć, robiąc to wszystko, na co nigdy nie miała czasu. Nie podejrzewała, że cisza może oznaczać nadejście burzy i że zaczyna się dla niej życie pełne emocji i niebezpieczeństw. Prawdziwe życie, które ani przez chwilę nie wywoła u niej lęku.
Mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Opis z okładki sugeruje kolejną, dwieście pięćdziesiątą pierwszą co najmniej, historię o kobiecie, która postanawia zmienić swoje życie. Tyle że dla tej opowieści to jedynie tło, przyczynek do historii Krety.
Prawdziwi bohaterowie to niemiecki archeolog, którego przeszłość w końcu wychodzi na jaw, pociągając za sobą tragiczne zdarzenia. To kreteńscy partyzanci, określani przez Niemców mianem bestii, ponieważ w czasie bitwy o Kretę w 1941 rzekomo dopuszczali się potwornych tortur na okupantach, wydłubując im oczy i pozbawiając przyrodzenia. To turecka staruszka, do której pewnego jesiennego poranka wracają widma wojny. I stuletni Pambos - przypadkowa ofiara ludzi chcących wyrównać historyczne krzywdy.
To grupa możnych, którzy postanawiają sprzeciwić się masowej turystyce i ochronić Falasarnę, miejsce drogie ich sercom, w sposób co najmniej kontrowersyjny.
I wreszcie, to sama Kreta - wyspa pełna sprzeczności, o której jeden z bohaterów tak mówi:
"Sam nie wiedział, za co właściwie kocha tę górzystą, surową i brzydką
wyspę, w sezonie pełną rozwrzeszczanych turystów. Ostatni przystanek Europy.
Jego rodacy przyjeżdżali tu z przyjemnością, żeby następnie z ulgą wracać do swoich
uładzonych domów, w których nawet błękitna tafla okien musiała być
geometrycznie uporządkowana złotymi szprosami. Do swoich zielonych,
wypieszczonych ogrodów, otoczonych starannie przystrzyżonymi żywopłotami, gdzie
żadna roślina nie miała prawa rosnąć inaczej, niż zaplanowano. Wracali ,czując
ulgę, że zostawiają za sobą to przyschnięte, rozbuchane piekło chaotycznych
emocji. Niecierpliwe, nieobliczalne…"
To opowieść przede wszystkim o wyspie, dlatego proszę, nie przekreślajcie jej pochopnymi osądami.
fragm.
Robiło się coraz chłodniej.
Miała dreszcze. W wilgotnej jaskini ubranie nie chciało schnąć. Bez namysłu
wyciągnęła z jednej z szafek roboczy kombinezon. Był przepocony i brudny, ale
co najważniejsze – suchy. Przebrała się szybko, przy okazji stwierdzając, że
kostka zmieniła barwę. Opuchlizna wielkości dorodnej pomarańczy straszyła
fioletowoszarym odcieniem. Teraz już w ogóle nie mogła poruszać stopą, a
dodatkowo zaczęły sinieć palce. Zaczęła nabierać pewności, że uszkodzenie musi
być poważniejsze, niż początkowo sądziła. Znalazła dwie deszczułki i zaciskając
zęby, za pomocą bandaża unieruchomiła stopę.
Suchego drewna było jak na
lekarstwo, jednak udało jej się rozpalić niewielkie ognisko. Z wielkim
wysiłkiem przytargała dwie drewniane skrzynie, uprzednio opróżniwszy je z
zawartości. Tym samym kilofem, który wcześniej posłużył do rozbicia kłódek,
rozłupała je na kawałki. Początkowo zamierzała rozpalić ogień na zewnątrz,
licząc, że ktoś dostrzeże dym. Niestety, znowu zaczęła się ulewa. Wiatr
przypuścił kolejny atak. Głuchy łoskot wzburzonych fal rozbijanych o skały
docierał aż tutaj. Powoli zapadał zmierzch. Zanosiło się na to, że spędzi tu
noc.
Myśl nie była przyjemna,
jednak jakoś dałaby sobie radę, gdyby nie obawa o rannego. Istniały niewielkie
szanse, że przeżyje noc. Z bezsilności aż zagryzła wargi. Jak stutonowy ciężar
przytłaczała ją myśl, że nie może zrobić nic więcej. Gdyby kula utkwiła płytko
w ramieniu albo w nodze, jak poprzednio, mogłaby spróbować ją wydobyć. W jednej
z szafek znalazła nóż, którym od biedy mogłaby się posłużyć. Jednak postrzał w
brzuch był zbyt poważną sprawą. W grę wchodziły dobrze ukrwione narządy
wewnętrzne. Wystarczył jeden nieumiejętny ruch i zamiast pomóc, wysłałaby go na
tamten świat w tempie ekspresowym. Nie była chirurgiem i nawet w sterylnych
warunkach, mając do dyspozycji sprzęt – nie odważyłaby się operować.
Sytuacja była beznadziejna.
Dopóki szalał sztorm, nie było szans, żeby jakikolwiek rybak się tu zapuścił.
Zakładając oczywiście, że nieprzyjazna zatoczka najeżona skałami i częściowo
zawalona głazami mogła stanowić miejsce połowów. Wytężyła pamięć, usiłując
sobie przypomnieć, czy w czasie chwil spędzanych na tarasie zauważyła
kiedykolwiek na morzu jakiś statek czy choćby łódź. Jeśli nawet, z pewnością
nie były to żadne statki rejsowe ani łodzie spacerowe, raczej jakaś
przypadkowa, zabłąkana jednostka. Większość szlaków handlowych i pasażerskich
omijała ten cypel. Nawet letnie wyprawy na Balos, z którymi tak zawzięcie
walczył Goran, zaczynały się w Kissamos, czyli z drugiej strony półwyspu.
Zresztą nawet gdyby zabłąkał się tu jakiś statek, z pewnością nie płynąłby przy
samym brzegu, a tym samym nie istniały nawet najmarniejsze szanse, że mógłby ją
dostrzec. Nie miała flar ani pistoletu na race. Gdyby nawet deszcz przestał
padać i udałoby się rozpalić ognisko na skale, najpewniej nikomu nie przyszłoby
do głowy, że to wołanie o pomoc. Pożałowała z goryczą, że w dzieciństwie
niezbyt uważnie czytała książki o Indianach i nawet znaków dymnych nie umiała
puszczać. Założywszy, że ktoś umiałby je odczytać…
Ogień trzaskał krzepiąco, dymiąc
niemiłosiernie. Już po chwili ogarnęło ją przyjemne ciepło. W pewnej chwili
Kenan się poruszył. Był rozpalony i cały
dygotał. Uchylił powieki.
— Źle ze mną… — wyszeptał
prawie bezgłośnie, szczękając zębami.
— Nic nie mów, niepotrzebnie
tracisz siły – zaprotestowała, szczelniej otulając go kocem. – Wszystko będzie
dobrze…
W odpowiedzi jedynie drgnęły mu
usta. Skrzywił się i przymknął oczy. Delikatnie odgarnęła mu z twarzy mokry
kosmyk włosów. Ponownie otworzył oczy i przytrzymał jej rękę.
— Źle ze mną… — powtórzył
cicho. – Nie doceniłem go. Musisz wiedzieć… nie chciałem oszukiwać Matthiasa…
to miał być tylko jeden raz. Potrzebowałem pieniędzy, żeby spłacić długi.
Matthias był moim przyjacielem… nie chciałem go oszukiwać…wierzysz mi? –
wycharczał i zaniósł się kaszlem.
— Przestań gadać, musisz
oszczędzać siły.
— Wierzysz mi?
— Wierzę.
Wyjęła kawałek gazy i wytarła mu
usta, po czym szybkim ruchem schowała rękę do kieszeni.
— Krew? – Mimo swojego stanu
Kenan wciąż był spostrzegawczy. – Dostałem w płuca… Długo nie pociągnę.
— Nic ci nie będzie…
Popatrzył na nią z natężeniem.
— Jesteś lekarzem. Już raz
uratowałaś mi życie.
Z oddali dobiegało zawodzenie
wiatru.
— Przepraszam… – wyszeptała.
Miała łzy w oczach. – Nic nie mogę zrobić, nie mam sprzętu, nic nie mam. Musisz
natychmiast znaleźć się w szpitalu. Jak mogę sprowadzić pomoc? On zabrał naszą
łódź.
Kenan znowu się rozkaszlał.
Krwawa plwocina rozprysnęła się po brodzie. Atak tak go wyczerpał, że nie miał
siły nic powiedzieć. Przecząco pokręcił głową.
— Nie ma innej drogi? –
domyśliła się. – Może korytarzem kopalni?
— Nie ma wyjścia z tamtej
strony… – wyszeptał. – Umrę… powiedz mi… prawdę… – Otworzył oczy i zobaczyła w
nich strach.
Oddech stał się jeszcze
płytszy. Pierś unosiła się i opadała prawie niezauważalnie. Mężczyźnie zaczął
uciekać wzrok. Patrzył na Julię pustym, zamglonym spojrzeniem.
Między jawą a śmiercią jest
sto szczebli świadomości. Znajdował się na którymś z nich.