piątek, 20 kwietnia 2012

Pułapki łatwych rozwiązań.

     Nietykalni. Dawno żaden film nie zapadł mi w serce tak głęboko, jak skromny obraz Oliwiera Nakache i Erica Toledano. Wspólnie napisali scenariusz i obaj zajęli się reżyserią. Przenieśli na ekran historię, która wydarzyła się naprawdę: sparaliżowany na skutek wypadku milioner zatrudnia do pomocy czarnego chłopaka z przedmieścia, który właśnie opuścił mury więzienia. Okazuje się, że obaj są sobie nawzajem bardzo potrzebni, jeden ma to, czego brakuje drugiemu. I wcale nie mam tu na myśli pieniędzy, choć to pierwsze przychodzi do głowy. Rodzi się między nimi wzruszająca przyjaźń, która czyni ich nietykalnymi...
    Przez godzinę i pięćdziesiąt minut się usmiechałam. I przez godzinę i pięćdziesiąt minut bałam się, że za chwilę na ekranie zagości tandeta. Zwyrodniała rodzina milionera, której nie podoba się jego podejrzany opiekun postanowi go podstępnie skompromitować w oczach pracodawcy. Jednak szlachetny chłopak okaże się przebiegły i na dodatek uczciwy; przejrzy plany niecnych krewnych, a przy okazji odkryje spisek, który zawiązali, żeby milionera pozbawić życia i przejąć jego miliony. A wdzięczny milioner usynowi go i na złość rodzinie uczyni spadkobiercą. Kluczowa powinna być scena przy łóżku umierającego milionera. Cała sala płacze, ekran gaśnie.
   Proszę się nie obawiać. Nic takiego, na szczęście, się w tym filmie nie zdarza. Nie ma tam nagłych zwrotów akcji, przewrotnych intryg, czy efekciarskich scen, wyciskających łzy z oczu. Może dlatego, że scenariusz napisało życie? Oczy mi się momentami zaszkliły, ale nie miałam tego okropnego uczucia, że ktoś w kiczowaty sposób próbuje grać na moich emocjach.
   Po wyjściu z kina rozmyślałam o pułapkach łatwych, a efektownych rozwiązań, w które sama czasami wpadam, pisząc kolejną książkę. Żeby czytelnika zaskoczyć, wzruszyć, pobawić się jego spokojem, podnieceniem, wycisnąć mu łzy... Sama historia nie taka ważna... Takie książki łatwiej zdobywają sympatię, a tym samym przynoszą autorowi większy zysk.
    Przeczytałam niedawno nieduży zbiór opowiadań Jeffery'ego Deavera "Spirale strachu". Autor w stopniu zatrważającym opanował tę sztukę. Każde z opowiadań nastawione jest na efekciarstwo i posiada nagły zwrot akcji niemal w tym samym miejscu. Opowiadania powstały według pewnego schematu i co bystrzejszy czytelnik jest w stanie rozszyfrować go i przewidzieć już po trzecim. Sprawnie napisane, proste i obliczone na łatwy poklask. Autor nawet nie próbuje się z czytelnikiem bawić - w bezpardonowy sposób traktuje go jak marionetkę: pociąga za sznureczki uczuć, a czytelnik się boi, wzrusza i jest zaskoczony dokładnie tam, gdzie autor to założył. Nic tu nie wynika z samych historii, jedynie z zamierzeń pisarza. Nie ma miejsca na własne przemyślenia, na przeżywanie historii po swojemu.
     Nie lubię takich książek, takich filmów, ale jako autor rozumiem, że o wiele łatwiej się je tworzy. Nie pozwalać odbiorcy na samodzielne refleksje, tylko dokładnie mu pokazać, w którym miejscu ma się oburzyć, a w którym uronić łzę - to zadanie o wiele łatwiejsze. Wszystko podane jak na tacy, bohaterowie czarno biali ,najwyżej czasem któryś przejdzie metamorfozę. Tych potępiamy, tamtych kochamy, a jak któregoś nie rozumiemy, to rzucamy książkę w kąt. Wystarczy posiadać dobry warsztat i można machnąć bestseller. Tylko czy pisarzowi potrzebne są tłumy bezrozumnych czytelników, reagujących tak, jak on to zaplanował? Nie wiem. Wiem jedynie, że dobra książka to taka, która nie poruszy każdego, jak leci.
    Tak na marginesie, chyba sobie właśnie ukręciłam efektowną pętlę na szyję, ponieważ zaraz ktoś napisze, że cały mój powyższy wywód, to usprawiedliwianie faktu, że nie mam na koncie bestsellera :)
Niech tam. Tak, czy inaczej idźcie na Nietykalnych, bo warto.

4 komentarze:

  1. Hm, ... z reguły uprzedzenia mam do takich "hitowców" ! Ponoć oskarowego "Artystę" zobaczyło do tej pory nad Sekwaną tylko 3 miliony osób, a "Nietykalnych" tylko w ciągu 10 pierwszych dni pospieszyło obejrzeć 2,5 miliona ! Pewnie wielu powie wow ! - koniecznie muszę to zobaczyć ! ( Być może w myśl zasady, że trendy trzeba być ... uff - zaczynam dostawać wysypki! ) Może jestem "nietykalna" inaczej aczkolwiek dla mnie to niezbyt atrakcyjna rekomendacja ! Przyznaję jednak, że kilku bliskich i zaciekawiających mnie, poglądowo, ludzi na film się wybrało i mówią o nim z poruszeniem i szczerze polecają ! Wybiorę się więc, w najbliższych dniach, skoro i Ty również w tym gronie ! Pozdrawiam Droga blogowa "Rozhulanko". Ada

    OdpowiedzUsuń
  2. Hitowiec, niehitowiec - po prostu dobry film. Nie zmieniłabym o nim zdania nawet gdyby został okrzyknięty najgorszym filmem roku. A te 2,5 miliona widzów to, widać, pokrewne dusze :) Idź na niego koniecznie. A potem powiedz, jakie wrażenie zrobił na Tobie.
    Pozdrawiam również.

    OdpowiedzUsuń
  3. Efektowna pętla na szyję nie do końca wiadomo jak powstaje:) Pisać bestselery źle, nie pisać też niedobrze. A filmu nie widziałam, jak uda mi się wyrwać z domu to może uda mi się obejrzeć, jak nie to poczekam na dvd. Rekomendacja brzmi ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tej pętli - oj, tak. Każdy ma swoją, skręconą na miarę i w związku z tym nie należy się przejmować :) A bestsellery zawsze dobrze pisać, bo nie każdy bestseller od razu musi być "bestsellerem". :)

      Usuń