czwartek, 21 marca 2013

List od czytelnika.


List pierwszy.


Kochana Autorko,
   jesteś wysoka, mądra i piękna, a jak czytam Twoje książki, to tak mi dech zapiera, że czasem nie wiem, czy to zachwyt, czy atak astmy. Ja myślę, że zachwyt, ale żona kazała mi iść do alergologa. Z tym że nią nie ma się co przejmować, bo zazdrosne babsko.
    Uwielbiam Twoje książki i wszystkich bohaterów, których przedstawiasz tak plastyczniefantastycznie, że znowu mi dech zapiera. Skąd Ty bierzesz takie cudowne pomysły? Gdybyś kiedyś porzuciła zawód pisarza - skoczę z mostu, bo nie będę miał po co żyć.
   Dzień bez czytania Ciebie - jest dniem straconym, w związku z tym idę czytać.
P.S.
  I nic nie szkodzi, że od pięciu lat uczysz się francuskiego i wciąż jesteś na etapie bonjour. Ani, że skasowałaś mężowi samochód - z pewnością na to zasłużył.
                                                             Twój oddany Czytelnik.


     Taki list chciałabym dostać!
 Oczywiście, że sama go sobie napisałam, uprzedzając pytania. Na razie jednak dostałam taki:

List drugi.

"Nie wiem kobieto, po co ty piszesz. Za gary byź się wzięła, to pożytek byłby większy. W ogóle  wszystkie piszące baby, to jakieś badziewie, cykliwe to i bez polotu. Pisarki od siedmui boleści."
[pisownia oryginalna]

Póki co, nie tracę nadziei, że ten pierwszy jeszcze przyjdzie. W końcu my, "cykliwe", tak mamy.

wtorek, 5 marca 2013

Nie mam misji.

   Nie mam misji. Przepraszam, ale taka jest brutalna prawda. Nie chcę swoimi książkami zmieniać świata ani nieść tego przysłowiowego kaganka. W ogóle mnie to nie interesuje. Nie zastanawiam się jakie prawdy sprzedawać czytelnikom; pisząc nie dbam o to, czy będzie sie podobać, czy trafię w gusta, czy bohaterowie wzbudzą sympatię czy wręcz przeciwnie. Nie myślę o przesłaniu i wartościach. Nic mnie to nie obchodzi.
   Do refleksji zmusiła mnie rozmowa z adeptką dziennikarstwa, która pisała pracę zaliczeniową o pisarzach żyjących i przesłała mi kilka pytań.( Zgodziłam się odpowiedziec, bo przynajmniej jedna z tych kategorii mnie kwalifikuje.)
      Jasno z nich wynika, że pisanie to misja, uświęcona latami tradycji. Na szczęście nie dodała: powstańczych, niepodległościowych i patriotycznych, ale w powietrzu czuć było atmosferę. Zbladłam nieco przy pytaniu co ja na to, że moje powieści kształtują czytelników. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie unieść taki ciężar odpowiedzialności. Ja w każdym razie nie. Dużo bliższy jest mi Hank Moody z "Callifornication", który poganiany przez wydawnictwo kolejny raz zasiada nad pustą kartką, żeby napisać "powieść życia" niż pisarz cierpiący za miliony i za swoją misję, której w dodatku nikt nie czuje, poza nim samym.
    Jeśli moje książki rzeczywiście kogoś kształtują (w co szczerze wątpię), to ja nie chcę nic o tym wiedzieć. Może zacznę mieć zapędy dydaktyczne gdzieś w okolicach osiemdziesiątki i wtedy stanę się wredną staruchą, która wszystkich będzie pouczać. Poproszona lub nie. A raczej nie.
    Dziś jednakże jeszcze ciągle się uczę i bardzo mnie to cieszy. Adeptka zapytała mnie również, czy pisząc czuję się spełniona i jeszcze, jakie trudności musiałam pokonać, żeby pisać. Co za przedziwny obraz pisarza? I co tu odpowiedzieć, kiedy nie było żadnych trudności? A może taki pisarz jakie trudności? Czyli ze mnie żaden. A co do spełnienia: na razie zdecydowanie wolę ten stan permanentnego rozedrgania i niepewności, co też mi spłynie z głowy za posrednictwem kilku palców (nie umiem pisać wszystkimi).   
    Mogę żyć bez pisania, nie mam wewnętrznego przymusu, choć to lubię, natomiast nie wyobrażam sobie zycia bez czytania.  Czytelnika szanuję, ale nie zamierzam nikomu wskazywać żadnych dróg ani dawać światłych rad. Po prostu zapraszam Go do mojego świata, tak jak zaprosiłabym do domu. I w tym świecie, tak jak w domu, to ja jestem panią. Nawet jeśli ktoś uzna, że mam na ścianie kiepski obraz, a kolor w kuchni przyprawia o zgrzytanie zębów - sorry.
To mój dom. To moja opowieść.