Nie mam misji. Przepraszam, ale taka jest brutalna prawda. Nie chcę swoimi książkami zmieniać świata ani nieść tego przysłowiowego kaganka. W ogóle mnie to nie interesuje. Nie zastanawiam się jakie prawdy sprzedawać czytelnikom; pisząc nie dbam o to, czy będzie sie podobać, czy trafię w gusta, czy bohaterowie wzbudzą sympatię czy wręcz przeciwnie. Nie myślę o przesłaniu i wartościach. Nic mnie to nie obchodzi.
Do refleksji zmusiła mnie rozmowa z adeptką dziennikarstwa, która pisała pracę zaliczeniową o pisarzach żyjących i przesłała mi kilka pytań.( Zgodziłam się odpowiedziec, bo przynajmniej jedna z tych kategorii mnie kwalifikuje.)
Jasno z nich wynika, że pisanie to misja, uświęcona latami tradycji. Na szczęście nie dodała: powstańczych, niepodległościowych i patriotycznych, ale w powietrzu czuć było
atmosferę. Zbladłam nieco przy pytaniu co ja na to, że moje powieści kształtują czytelników. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie unieść taki ciężar odpowiedzialności. Ja w każdym razie nie. Dużo bliższy jest mi Hank Moody z "Callifornication", który poganiany przez wydawnictwo kolejny raz zasiada nad pustą kartką, żeby napisać "powieść życia" niż pisarz cierpiący za miliony i za swoją misję, której w dodatku nikt nie czuje, poza nim samym.
Jeśli moje książki rzeczywiście kogoś kształtują (w co szczerze wątpię), to ja nie chcę nic o tym wiedzieć. Może zacznę mieć zapędy dydaktyczne gdzieś w okolicach osiemdziesiątki i wtedy stanę się wredną staruchą, która wszystkich będzie pouczać. Poproszona lub nie. A raczej nie.
Dziś jednakże jeszcze ciągle się uczę i bardzo mnie to cieszy. Adeptka zapytała mnie również, czy pisząc czuję się spełniona i jeszcze, jakie trudności musiałam pokonać, żeby pisać. Co za przedziwny obraz pisarza? I co tu odpowiedzieć, kiedy nie było żadnych trudności? A może taki pisarz jakie trudności? Czyli ze mnie żaden. A co do spełnienia: na razie zdecydowanie wolę ten stan permanentnego rozedrgania i niepewności, co też mi spłynie z głowy za posrednictwem kilku palców (nie umiem pisać wszystkimi).
Mogę żyć bez pisania, nie mam wewnętrznego przymusu, choć to lubię, natomiast nie wyobrażam sobie zycia bez czytania. Czytelnika szanuję, ale nie zamierzam nikomu wskazywać żadnych dróg ani dawać światłych rad. Po prostu zapraszam Go do mojego świata, tak jak zaprosiłabym do domu. I w tym świecie, tak jak w domu, to ja jestem panią. Nawet jeśli ktoś uzna, że mam na ścianie kiepski obraz, a kolor w kuchni przyprawia o zgrzytanie zębów - sorry.
To mój dom. To moja opowieść.