czwartek, 4 kwietnia 2013

Czy ja jestem idiotką?

  
   Od razu zaznaczam, że pytanie retoryczne i bardzo proszę powstrzymać się od twierdzących odpowiedzi, choćby nie wiem jak się cisnęły. Wystarczająco dużo mam kłopotu z tym, że czasem tak się właśnie czuję traktowana, co dobitnie uświadomiłam sobie wczorajszego wieczora, gdy nieopatrznie włączyłam telewizor.
    To była ostatnia przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy. Trafiłam na program "Wiem, co jem".  Przez pierwsze pięć minut wydawał się zajmujący: kalorie, chemia w jedzeniu, testy dezodorantów i takie tam.  Dobrze przygotowany, interesujący; dużo ciekawych, praktycznych informacji. Do czasu, gdy prowadząca przebrała się za skunksa, zasiadła przy barze zamawiając drinka i zmienionym głosikiem (naśladującym zapewne głos smrodliwego zwierzątka) zaczęła się skarżyć barmance, że dezodoranty zostawiają białe ślady na jej futerku(!).
    Spojrzałam na zegarek. Było grubo po dwudziestej drugiej i mój kilkuletni synek już dawno zasnął. Dla kogo więc ten skunks w takim razie? Ano dla mnie. Twórcy programu uznali najwidoczniej, że nie będę w stanie skupić się na merytorycznych informacjach dłużej niż przez pięć minut i postanowili znaleźć formułę, która pozwoli mi przyswoić wiedzę w ten oto sposób.
   Przetrzymałam skunksa. Na ekranie pojawił się temat zup, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo zup nie lubię, więc uznałam, że może polubię, kiedy dowiem się jakie są zdrowe i odchudzające.
   Jednak nie polubię, bo kiedy już byłam tego bliska, pani prowadząca wyszła z siebie, a nastepnie w postaci peerelowskiej kucharki z baru mlecznego zaczęła prowadzić dialog sama ze sobą. Gdy w końcu przebrała się za chłopa sprzedającego ziemniaki - dałam za wygraną.
    Dlaczego interesujący program o zdrowiu i jedzeniu musi być skonstruowany w taki sposób, jakby był skierowany do idiotów? Jak będę chciała pooglądać kabaret, to sobie przełączę na kabaret. Rozumiem, miała być lekka forma, ale czy lekka znaczy żenująco kretyńska?
   Tak, zażenowanie to dobre słowo. Właśnie to czuję, gdy twórcy próbują uatrakcyjnić mi program pijanym skunksem.
    Ostatnio spędziłam w samochodzie parę godzin, skazana jedynie na kilka stacji radiowych, bo istnienia reszty moje radio uparło się nie przyjmować do wiadomości.  Dopóki była muzyka, było ok. Kiedy jednak w pewnej stacji, pełnej złotych przebojów, do mikrofonu dorwała się mieszana para złotoustych prezenterów znowu poczułam się jak infantylna kretynka. Perliste wybuchy smiechu Pani przeplatane żartobliwymi komentarzami Pana (kto słucha, wie co mam na myśli) sprawiły, że miałam ochotę walić głową w kierownicę, albo zakończyć podróż na najbliższej latarni.
    Nie chce mi się wymieniać dalej. Czy ja wyglądam na kretynkę? Czy nie można do mnie mówić normalnie, bez obawy, że nie zrozumiem? Jaki obraz społeczeństwa mają przed oczami ludzie tworzący programy telewizyjne i radiowe?
   Ze strachu nie zamierzam dociekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz